Kiedy

Kilka dni temu odebrałem paczkę z dwiema tegorocznymi pozycjami wydawnictwa j: "Wielkim ping-pongiem" Dominika Bielickiego i "Foliami" Jacka Bieruta.

Na wpis o książce Bielickiego pewnie przyjdzie czas, i jest szansa, że będzie to wpis po linii tenisa stołowego (pozwoli mi to odhaczyć inną paletkostrategię poetycką), ale im dalej w październik, tym chętniej noszę ze sobą wiersze z "Folii".

Jacek Bierut jest poetą niedoczytanym (to nie moja opinia, gdzieś to przeczytałem, więc może wcale nie jest?), a wynika to pewnie z kilku czynników: odkładając na bok kwestie towarzysko-metrykalne, książki poetyckie wrocławskiego autora nie są modnymi, wypieszczonymi, zwartymi konceptami, o których łatwo napisać zgrabny tekst bez przesadnego zagłębiania się w lekturę. To raczej zbiory różnorodnych (niekiedy też istotnie różniących się poziomem) wierszy, z którymi czasem trudno się zgodzić. Ba, te wiersze nawet pomiędzy sobą nie zawsze się dogadują, i wydaje się, że w książce znajduje się kilka tekstów podejrzliwie patrzących na swoich sąsiadów, z palcem na spuście telefonu, gotowym czym prędzej wystukać numer straży miejskiej.

Są to jednak książki bardzo satysfakcjonujące, pozostawiające dużo okruszków i zwyczajnie solidnych zdań, przewrotnych pytań i niekiedy dość kategorycznych stwierdzeń.

I tak chodząc pomiędzy liśćmi, odbijają mi się gorzkie, niepokojące frazy z "Kiedy": ekskluzywny wiekowo charakter technologii, zabawy z dopisywaniem wyrazów do zastanego, które wywracają jego znaczenie, AGD i tekstylia, marketing i absolutny brak autopromocji.

A potem zostaje mi puenta, i tę puentę wkleję w całości:

Kiedy odejdziesz,
i zostanę na świecie sam
będę donaszał to, co mam. 




Komentarze

Popularne posty