Ochroniarze i inne osoby wymagające całodobowej ochrony

Adam Mickiewicz dorobił się osobnej półki na stoisku z alkoholem robaczywego dyskontu.

Juliusz Słowacki dorobił się ulicy, która dorobiła się tytułu książki.

Przynajmniej jeden z nich się sprzedał.

Najnowsza powieść Adama Kaczanowskiego, "Ze Słowackiego", jawi się jako zapis paranoicznego lęku przed popadnięciem w paranoję, który, jako motor napędowy tej prozy, doskonale sprawdza się w charakterze samospełniającej się przepowiedni.

Mieszkańców nowego, niezbyt szczelnie ogrodzonego osiedla, wykazujących się zdolnością kredytową i aktywnością na osiedlowej grupie na jednym z portali społecznościowych, przepełnia strach: ich piękne apartamentowce, cały ich świat, aż wibrują, drżą przed złem, które, zdaniem lokatorów, ma nadejść z zewnątrz.

Jak to ze złem jednak bywa (patrz: późny kapitalizm), nie ma tu w zasadzie żadnego "na zewnątrz", zło już tu jest, sączy się kropelka po kropelce w codziennej krzątaninie, drobnych, nie zawsze starannie zaplanowanych psikusach, niedomówieniach, roztargnieniu i trudnych do wytłumaczenia zdarzeniach, domagających się interwencji agentki Scully.

Wszędobylskość zła nie zwalnia jednak mieszkańców z prób jego zracjonalizowania, poszukiwania znajdujących się po drugiej płocie ogrodzenia przyczyn. Wszelkie wytłumaczenia, niekiedy dość desperackie, przypominają nieco reakcje rodziców dorastającego dziecka, którzy gdzieś kiedyś coś usłyszeli: nowe zagrożenia, nie do końca jasne zjawiska o charakterze subkulturowym, zły wpływ grupy rówieśniczej i nieco starszych kolegów i koleżanek, rzeczy, których za ich czasów nie było.

Coraz bardziej widoczne, mówiąc językiem popowego przeboju, "rysy na szkle" sprawiają, że atmosfera w grupce lokalnej gęstnieje, a kolejne powtórzenia nie tylko niepokoją, ale także zdają się gwałtownie przyspieszać, niebezpiecznie się przy tym trzęsąc.

Cały układ wprawia w ruch widoczny już na pierwszy rzut oka antagonizm klasowy pomiędzy aktywnymi w sieci mieszkańcami a tzw. resztą świata, praktycznie uniemożliwiający zawieranie trwałych sojuszy, stawiający liczne pytania o etos pracy za minimalne przewidziane przez ustawodawcę wynagrodzenie.

Finałowy koncert produkuje facet, który jak najbardziej jest zainteresowany finałem, ale zupełnie nie takim, i chyba trochę się sobą brzydzi, choć źródło obrzydzenia głównie odziedziczył.

Pomoc psychologiczna jest już w drodze, io io.



Komentarze

Popularne posty