Nietypowa tradycja świąteczna, której hołduję od piętnastu lat

 

Gdy byłem w pierwszej klasie liceum, kupiłem sobie w prezencie świątecznym  "Mellon Collie and the Infinite Sadness" the Smashing Pumpkins (wydanie CD, zeżarte zresztą przez niesprawną zmieniarkę kilka lat temu). To był moment, gdy ekipę Billy'ego Corgana znałem jedynie z singli, zarówno tych granych na bieżąco, z "Zeitgeist", jak i z odgrzebanych w czeluściach raczkującego wówczas YouTube archiwaliów.

I nagle, zupełnie znikąd, uderzyły we mnie takie utwory, jak  "X.Y.U", "Bodies" czy "Here Is No Why".

A potem przyszło ukojenie, chociażby we wspaniałym "By Starlight".

Przez wiele lat utrzymywałem kolejno, że to najlepszy prezent, który kiedykolwiek sobie zrobiłem (być może), że to najbardziej ambitne przedsięwzięcie artystyczne lat dziewięćdziesiątych (meh, gdzie mu do końca historii czy planu Balcerowicza), czy, wreszcie, że to album, który zabrałbym na bezludną wyspę. 

Nad tym ostatnim punktem w sumie pewnie nadal dość poważnie bym się zastanawiał, bo mamy tu po prostu dużo możliwie różnorodnej muzyki, w dodatku złożonej z elementów i narzędzi, które zwyczajnie od dawna bardzo lubię.

Album zgrałem przez lata wzdłuż i wszerz, więc w zasadzie na wyrywki znam kolejność piosenek, następujące po sobie dźwięki i wiele historii wokół jego powstania. Z tego powodu ciężko mi do niego wracać w ramach regularnego słuchania muzyki: z często widywanego przyjaciela staje się spotykanym raz kiedyś znajomym.

Ale w wigilijne przedpołudnie, do kawy i książki (dziś "Jesteśmy snem" Ursuli K. Le Guin), zawsze włączam "Mellon Collie and the Infinite Sadness". Dzisiejsze przedpołudnie nie było wyjątkiem.

Myślę, że teraz już jest jasne, dlaczego playbookowa adaptacja "Opowieści wigilijnej" zawiera cytaty z piosenek z tego albumu.

Wspaniałego czasu, dbajcie o siebie i najbliższych, wypatrujcie światła.







Komentarze

Popularne posty