Skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?

 


Przez chwilę żyliśmy aferą: do telewizji śniadaniowej zaproszono spekulantkę słynącą z narzekania na regulacje rynku nieruchomości, by mogła swobodnie poopowiadać o trudach pracy flipperki.

Atmosfera bardzo przyjacielska, prowadzący zamieniali się to w słuch, to w rośliny doniczkowe, miło i sympatycznie, choć o suchym pysku.

Część opinii publicznej trochę podniszczyła ten sielski obraz, ale kto by tam biedaków słuchał.

Grupa zawodowa gościni, tu może być ciekawiej: spodziewam się odrobiny ostracyzmu względem zaproszonej pani, bo przecież PIENIĄDZE LUBIĄ CISZĘ.

Jesteśmy młodą parą, kupimy mieszkanie na tym osiedlu, płacimy gotówką.

Od afery znacznie ciekawsze okazało się przerwanie milczenia przez prowadzącą program. Pani Katarzyna Dowbor tłumaczyła się, że słowo "flipper" po raz pierwszy zobaczyła w scenariuszu programu, że w trakcie wypowiedzi pani spekulantki wysyłała wrogie sygnały niewerbalne, i że zasadniczo nie mogła wyprosić pani ze studia, bo program był nadawany na żywo.

Tu wyłania się postulat polityczny: powinniśmy dążyć do rozszerzenia uprawnień prowadzących programy telewizyjne.

Najciekawsze w komentarzu pani Katarzyny Dowbor jest jednak coś innego, i to na tym chciałbym się skupić: prowadząca zmontowała swobodną wypowiedź, w której padło porównanie rynku mieszkaniowego i spekulacji do przetwórstwa warzyw, że to w sumie taka sama praca.

Zatrzymajmy się na tym przez chwilę, bo wymaga to nieco dłuższego komentarza, i to wcale nie dlatego, że porównanie jest absurdalne i zupełnie kosmiczne. Jest nawet gorzej: to prawdopodobnie nie jest porównanie, które prowadząca wykombinowała sama, bo to jest dokładnie taka konstrukcja myślowa, jakiej użyłby wykładowca mikroekonomii na jednej z wiodących uczelni ekonomicznych. Podejrzewam wręcz, że ta zbitka została podrzucona przez jakąś życzliwą osobę z kręgów naukowo-biznesowych. 
Dla wykładowców ekonomii nie ma znaczenia to, czy mówimy o warzywach, mieszkaniach, narządach, paliwach, sneakersach czy karabinach samopowtarzalnych, mechanizm rzekomo pozostaje niezmienny, i to jest prawdziwa tragedia "zdroworozsądkowego myślenia w kategoriach ekonomicznych".

To jest dokładnie ten sam ideologiczny konstrukt, który nakazuje zarządzać szpitalem i uniwersytetem tak samo, jak zarządza się przedsiębiorstwem, a od wierszy oczekuje potencjału monetyzacji.

A skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać? Zamieszkajmy w paprykach.

Mam tylko nadzieję, że ludzie nie myślą w ten sposób. 



Komentarze

Popularne posty